Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/161

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Bojarski półgębkiem przyrzec musiał, ale jéj na tém nie było dosyć.
Klarcia, zostająca Astreą, bądźcobądź nieco się rozwinęła; umiała więc tak się znaléźć, aby nie raziła Bernarda.
— W teatrze pan musisz być — poczęła, pochylając się ku niemu — ale na tém niedosyć. Mam daleko większą pretensyą: chcę ażebyś pan bywał u mnie w domu. Tak, tak! — powtarzała, główką przekręcając zalotnie. — Powiédz pan sobie, że masz misyą nawracania grzésznicy! Ja będę kazań słuchała cierpliwie. Nuż pan mnie skruszysz, nawrócisz i ja, głowę posypawszy popiołem, pocznę pokutę?
Śmiała się serdecznie. Bernard sposępniał. Obrócenie w żart tego, co on za bardzo wielką i poważną rzecz poczytywał, raziło go. Ona szczebiotała ciągle:
— Nie możesz się pan mnie obawiać; zbyt jesteś, jak byłeś, panem siebie, a niepodobna aby mu przyjemności nie robiło popatrzéć czasem na to stworzenie, w którém się niegdyś kochałeś. Bo, że się kochałeś — o! na tobym przysięgła! Tego się zaprzéć nie możesz.
Bernard mocno się zarumienił.
— Nie zapiéram się tego — rzekł. — Była to miłość chłopięca, dziecinna, odtrącona, z któréj panna Klara tylko się śmiała.