Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ło. Nowe życie świéżo wlał w nie széroki, tylko co dokończony gościniec, kamieniem wysypany, twardo ubity, piérwszy, którym się kraj mógł pochlubić. Patrzano nań z dumą, czując że takiemi drogami płynie owoc trudu i przypływa dostatek. Przy nim stare drożyny i groble, rozbite kołami wozów, pokręcone dziwacznie, pół roku nieprzebyte, a drugie pół nieprzebrnione, zdawały się wstydzić swego zaniedbania i zgrzybiałości.
Z drogą bitą mieścina jakby odrodzoną się czuła. Lecz z długiego snu nikt prędko się nie budzi. Przeciérała oczy.... Zwolna ważyli się ludzie ponad gościńcem zakładać domostwa, budować dworki, otwiérać gospody.
Miasteczko jednak zachowało dotąd swą starą fizyognomią i tradycyjne swe życie, stanowiąc ognisko dokoła rozproszonych wsi, osad, wólek i włości. Tysiące ludzi z okolicy nigdy w życiu daléj na świat nie wyjrzało nad tę mieścinę, która im dostarczała wszystkiego, czego praca i przemysł własny nie dawały. Wielki rynek był jedyną targowicą, na któréj zbyteczne sprzedać, a potrzebne nabyć było można. Dokoła niego stały rozproszone budki, kramy i sklepiki, które zawiérały wszystko, czego tylko mieszkaniec wioski mógł pożądać. Tu on przyprowadzał swą krówkę lub cielę na sprzedaż, ztąd przywoził chustę kraśną dla żony, a czasem buty paradne dla siebie.