Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

sa i wschód jutrzenki. Mrok jakby wieczorny i chłód wieczoru nas otacza.
Dziś mniéj jest młodości w młodych, a starzy — zwracają się po życie do przeszłości.




Była wiosna 182.... roku — jedna z tych, jakie niezawsze przychodzą, choć pora ta sławi się swym wdziękiem i blaskami. Kwiecień był ciepły i otworzył pączki uśpione; maj poléwał ziemię deszczem ożywczym; wesoło i raźno strzelało wszystko dogóry. Słońce otwiérało chmurki złociste, spuszczało promienie, grzało swe dziatki i śmiało się podniesionym ku niemu liściom i kwiatom. Była wiosna tak kwiecista, wonna, zielona, krzepka, żwawa, jakiéj dawno nie pamiętali ludzie. Z niezmiernym pośpiechem, nawyprzódki, rośliny rozwijały się cudownie. Często po jednéj nocy i poranku poznać nie było można tego, co wczoraj zaledwie się z czarnéj ziemi dobyło. Całe gromady i ćmy ptactwa śpiewały w niebiosach chwałę téj wiosny, budując gniazda i biegając za żerem. Ruch czuć było wszędzie i pracę odrodzenia.
Wśród lasów ciemnych, iglastych i jasno zieleniejących gajów brzozowych, w dolinie nad rzéczką i błotami — pół-senne leżało miasteczko, które od prastarych czasów mało się jeszcze zmieni-