Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

siał — zaniedbaną, ale zdolności roił w niéj wielkie. Starał się więc namówić ją do czytania, do książek, do poezyi, aby ten posąg ożywić. Ofiarował się dostarczać pokarmu duchowego, do którego Klarcia najmniejszego nie czuła głodu. Przyznała się do tego naiwnie.
— Proszę pana, czy nielepiéj życia szukać w samém życiu, a nie w suchych książkach? Ja wolę świat, ruch ludzi, przechadzkę, rozmowę, niż ślęczenie nad papierem. Pan to co innego, to jest zawód pański, ale ja...
Czuła, że jéj zawodem było bałamucenie ludzi, zawracanie im głów, budzenie marzeń, które się nigdy ziścić nie miały.
Napróżno Bernard brał stronę poezyi i książek. Klarcia, gdy nie znajdowała argumentów, zbywała go takim ślicznym śmiechem, że przed nim uklęknąć był gotów i uznać się zwyciężonym.
Niezrozumiała, zagadkowa ta istota do niezmiernéj ilości sonetów, piosnek, urywków dostarczyła treści. Płynęły one teraz z niepohamowaną siłą, stały się potrzebą, pociechą i — dodajmy — były daleko piękniejsze od piérwszych prób Bernarda.
Pełno ich teraz było wszędzie i matka, która sama sprzątała w pokoju syna, mimowolnie wpadła na parę tych miłosnych elukubracyj.
Trudno wyrazić, jak okrutnie serce się jéj ści-