Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

statków, noszącym się dumnie i wysoko, choć węgierkę miał bardzo wyszarzaną.
Córeczki, których wychowania nadzór objęła Saska, sposobiły się do téj przyszłości, która się na urojonych nadziejach ojca opiérała. Uczono je tego, czego w życiu nie mogły zużytkować.
Klarcia, dla swéj piękności ulubienica wuja, w domu grała rolę osobliwą, bo zaciemniała matkę, rządziła się i dawała sobie tony dziwne. Bojarską utwierdziło to w przekonaniu, że dziéwczę niewiele było warte. Niemal ją to pocieszało, bo myślała, że rozumny Bernardek poznać się na tém musi. Zabawiwszy niedługo, powróciła do domu i wieczorem obszérnie bardzo zdała sprawę synowi z tego, co widziała. Była może poraz piérwszy w życiu trochę złośliwą i surową.
W milczeniu słuchał jéj Bernard, nie śmiąc się sprzeciwiać.
Posmutniał, ale pocieszał się tém, że matusia trochę uprzedzoną była, a nigdy Saskiéj nie lubiła, więc widziała zaczarno.
Schadzki w Saskim ogrodzie powtarzały się teraz, ale już o następnych milczał syn i tylko naówczas się do nich przyznawał, gdy matka spytała; bo kłamać i teraz nie umiał i nie chciał.
Od piérwszéj nic więcéj już odkryć w śliczném dziéwczęciu nie mógł Bojarski nad to, co widział zrazu. Wydała mu się tylko — przyznać to mu-