Strona:PL JI Kraszewski Od kolébki do mogiły.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ła oddzieloną, zdawało się jéj, że to nic nie pociągnie za sobą.
Twardziński zaraz nazajutrz się tu wniósł, z małym węzełkiem pod pachą... Nie miał ani łyżki, ani miski... ani nic — gałganów trochę. Samo z siebie wynika, że siadał do stołu, a począwszy od chleba, którego połykał ogromne kromki, jadł co napadł tylko z żarłocznością długo wygłodzonego. Bernardek widocznie się wstrzymywał od jedzenia, aby matka się tém nie trwożyła.
Oprócz tego był nieznośnym w obejściu się. Pół dnia siadywał w kuchni u Katarzyny, którą męczył i odkradał jéj wiktuały; ciągle czegoś potrzebował, przywłaszczał sobie bez pozwolenia, słowem postępował tu tak, jakby był panem, nie z łaski przyjętym gościem.
Bernardek z cierpliwością niezmierną dawał mu lekcye prywatne, w czasie których Emil patrzył w okno, myślał o czém inném, świstał i mało sobie cenił to poświęcenie.
Młody Kato tłumaczył to matce tém, że tych starych nałogów prędko nie było można się pozbyć. On miał cierpliwość i — nadzieję.
Tymczasem jeden tylko skutek tego polepszenia losu na Twardzińskim widać było: rosnące zuchwalstwo i zarozumiałość.
Bojarska się go obawiała — ona i Katarzyna