Strona:PL JI Kraszewski Nad przepaścią.djvu/148

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Westchnęła...
— Radabym mu go zawieść, ale po śmierci matki tyle na mnie spadło trosk i interesów, a hrabia tak małą mi być może pomocą. Chory bardzo...
Podniosła oczy... Aureli nie mógł znaleść nawet słowa na kondolencję, położenie obojga było nadzwyczaj przykre — ona sama prawie nie wiedziała co mówiła — oczy ich wzajemnie się badały, na usta to co myśleli wyjść nie mogło...
Zdaje się, że przewidując to hrabina gdy wychodziła do salonu, musiała dać rozkaz aby Brunonek się tu stawił. Żabiec zaledwie usta otwierał, dla przemówienia jakichś słów kilku bez znaczenia — gdy się drzwi zwolna uchyliły i ładny chłopaczek, z włosami długiemi w puklach spadającemi na ramiona, wsunął się nieśmiało.
Matka wzięła go za rękę...
— Mój syn — rzekła — całe moje teraz życie.
Głos jej słabnął, pocałowała go w główkę.
— Pani się jednak tak rychło zapewne nie wybiera — przerwał Aureli nie wiedząc co mówić.
— Sama nie wiem, radabym... ale mnie wstrzymują kłopoty, które spadły po biednej mamie. Ona ich tyle miała na sobie, oszczędzając ich mnie...
Westchnęła...
— Podróż w tej porze do Tyrolu — dodał Aureli — może być nawet utrudnioną i nieprzyjemną....