Strona:PL JI Kraszewski Nad przepaścią.djvu/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kach i wejrzeniu obłąkanem dziwnie, że ją też kosztowało wiele to spotkanie, i że nie chciała może odprawą zimną okazać, że do niego zbytnią przywiązywała wagę...
Aureli skłonił się nie mówiąc słowa, ręka jego drżała, głosu mu brakło...
Hrabina wskazała mu krzesło, i szukała słowa na przywitanie, czekając czy on ją nie wybawi z tego pomięszania, jakiego doznawała.
— Od dawna — począł niezręcznie Zabiec — chciałem się przypomnieć pani. Nie miałem odwagi. Sądziłem, że będę miał szczęście spotkać gdzieś...
— A! ja — nigdzie prawie nie bywam, — głosem cichym, drżącym odezwała się co prędzej siadając hrabina... — a teraz, mniej jeszcze... Straciłam matkę...
W rysach tego niegdyś idealnie pięknego dziewczęcia, malowały się losy jego — cierpienie straszliwe, długie, odrętwiające...
Była jakby skamieniałą jego trwaniem. Młodość świeciła jeszcze resztkami na twarzyczce wychudłej, w oczach zapadłych, na skroni przepasanej przedwczesnemi marszczkami... ale nie było najmniejszego starania o zachowanie jej — żadnej myśli o sobie, o wdzięku...
Spojrzała na niego, łzy miała w oczach...
— Będę zapewne zmuszoną wyjechać... — dodała plącząc się. — Ojciec mojego Brunonka chce go widzieć...