czka pod niedźwiedziem pielęgnowana była jak najukochańsze dziecię. Wydym nie miał nic do roboty, dzielił więc godziny swe na spoczynek, zużytkowany zawsze poczciwie, i pracę około swego kochanego domu.
Tak się bowiem do niego przywiązał, że mu wcale nie szło o zysk, o trwanie dla oszczędności, ale o to, aby ulubione dziecię miało się dobrze.
Abyśmy lepiéj poznali Wydyma, musimy z nim, nie powiem beczkę soli zjeść, boby to było za wiele dla czytelnika powieści, ale przeżyć choćby dzień jeden. Ab uno disce omnes.
Wydym wstawał latem i zimową porą punkt w chwili, gdy zegar w sypialnym pokoju, poważny staruszek, po wielkiem wysileniu, bzyczeniu, krztuszeniu i przyborze okrutnym, widocznie wiele go kosztującym, wydzwaniał godzinę piątą. Jeżeli, uchowaj Boże, zasnął nieco dłużéj, co się nadzwyczaj rzadko zdarzało, był to znak, że się nie miał dobrze, że głowa była ciężką, że zjadł w wilją nad miarę, lub wypił trochę więcéj niż potrzeba.
Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/1004
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.
4