Strona:PL JI Kraszewski Interesa familijne.djvu/295

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

I bil się z myślami, aż ostatnia zabłysła mu różowa, jasna, szczęśliwa.
Klasnął w ręce i poskoczył z ławki.
— Ja jadę za granicę, więc mnie nikt nie posądzi żebym to robił dla siebie. Czyżby rodzice nie mogli wziąć Zosi do sióstr moich? Oneby ją uczyły, oneby jej dały z serdeczną radością wszystko, czego w oczach ludzi braknąć jej może. Ja ją tak kocham jak ona dziś jest, ja ją tak wolę... to ideał raju, to Ewa nim się wąż ukazał, Ewa Miltona, śpiąca snem niewinności, dzieło czyste Bożej ręki, co dopiero oczy otwierać poczyna ku światłu dziennemu, tchnąc jeszcze Stwórcą, z którego wyszła dłoni... Ale potrzeba, by nikt nie miał prawa powiedzieć jej: — Tyś niższa odemnie w czemkolwiek. Trzeba tego aniołka oprawić w złote ramki, w których mu będzie tak ciasno! Rodzice moi wziąćby ją mogli — powiem o tem ojcu, on to zrobi! To myśl jedyna, wybrana, złota! pocałowałbym siebie za nią gdybym mógł.
I poskoczył do góry, jak student wypuszczony z ławki szkolnej, gdy pan Hieronim ukazał się z uśmiechem na ustach.
— Co to ci Stasiu?
— A! nic! krew mną rzuciła! — rzekł rumieniąc się młody chłopak.
— Jak to? tak po dniu cię rzuca? — rozśmiał się starszy.
— Bywa to! czasem w miejscu ustać nie mogę i tak mnie coś świerzbi w pięty, że muszę poskoczyć. Zdaje mi się nawet że taniec musieli wynaleźć tacy, jak ja młokosy, w celu ukrycia podobnych mimowolnych rzutów.
Hieronim rozśmiał się z tej nakręconej teorji; usiedli, w tem — o cudo! Hieronim aż zdrętwiał prawie: w dziedzińcu ukazała się cała czereda Pawłów, wprost i najwyraźniej dążąca ku dworkowi, którego od dawna nie odwiedzała. Gospodarz patrzał i oczom swoim nie wierzył, powstał i poleciał po żonę.