Przejdź do zawartości

Strona:PL JI Kraszewski Interesa familijne.djvu/296

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Staś odwrócił się i skrzywił — pani Pawłowa mocno wysznurowana, Petra z minką kwaskowatą i Hiacyntha, wyczupurzona i oblana wonnościami, nabalsamowana cała — zwolna zbliżały się ku gankowi. Przestraszeni i zdumieni tą wizytą tak niespodziewaną, Hieronimowie oboje czekali na nią z należną gościnnością w progu, podeszli nawet, by uczcić bratowę, która z wyrazem źle ukrytej niechęci i wyższości, zbliżała się ku nim.
— Przyszliśmy bratowę — (ten wyraz Julja wymówiła cichuteńko) — odwiedzić. Dobry wieczór! Nasz gość — dodała z przyciskiem — tak o nas zapomina, że my sami go szukać musimy.
Staś nisko i arcy-poważnie się ukłonił.
Hiacyntha dodała:
— Jakże panu w tej sielskiej zaciszy?
— Co pani? — spytał młody chłopiec otwierając oczy ogromne i udając że nie rozumie, lub może niezrozumiawszy w istocie.
— Jak pan się czuje w tej sielskiej zaciszy? — powtórzyła panna Hiacyntha, z uśmiechem któryby szatana odstraszył.
— Ja! a! nadzwyczaj szczęśliwym! — żywo odpowiedział młody chłopiec.
— A! nawet, szczęśliwym! — z przekąsem przerwała Julja, siadając w ganku choć ją usilnie proszono do pokoju — ten wyraz mówi wiele...
— W mojem przekonaniu tylko to co powinien.
— Może więcej niż powinienby mówić! bo się nie wszystko mówi! — rzekła znów Julja szydersko prawie.
— Owszem pani — płomieniem oblany rzekł Staś — wszystko się mówi, gdy się nic złego nie myśli.
Odpowiedź była niezmiernie ostra, ale uleciała niezrozumiana, i rozmowa zerwana umyślnie, poczęła się w inny sposób.
— Pan na nas nie łaskaw — mówiła Julja — a podobno już powrót papy bliski; nie będziemyż więc i my mieli szczęścia pocieszyć się bliższą jego znajomością?