Strona:PL JI Kraszewski Interesa familijne.djvu/231

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Chwała Bogu wrócił! — szydersko szepnął Kasztelanic. I Paweł?
— I Pan Paweł jest....
— Co do nogi widzę, muszą być wszyscy; a tenże Pan Hieronim, co to go jeszcze nie znam?
— Niema go Jaśnie panie.
— No! to choć żona być musi?
— I jej niema!
— Zapewne złemi końmi się wloką, to się przypóźnili — ale nie chybią.
— Ludzie Pawła mówili słyszę, że nie będą.... bom się o każdego dowiadywał.
Stary tylko głową pokiwał.
— A Dziadunio znalazł się?
— O! ten jest od rana.....
— No! ten ich zabawi przysłowiami. — Życie swoim trybem, tylko Karasiński obiad niech przerobi, niech sobie co chce z nim uczyni, ale żeby mi było o mojej godzinie, punkt! jak zawsze.
To powiedziawszy starzec zagryzł wargi i głęboko się zamyślił, twarz jego malowała gniew wewnętrzny, niecierpliwość i chorobliwe rozdrażnienie. Pokaszliwał, spluwał, bacznie poglądając na każde splunięcie, i siedział tak pilnując godzin w swoim pokoju, a dziedziniec huczał od powozów, i dom cały, oficyny, zajmowali już przybyli goście.
Spójrzmy i na nich.
Towarzystwo zebrane w salonie Kasztelanica tem szczególniej uderzało, że je składały rzadko do siebie zbliżające się żywioły, z różnych społeczeństwa szeregów pochodzące, które tu myśl jedna (z małym wyjątkiem ) i związek krwi ściągnęły.
Od Sobockiego począwszy, który na sobie nosił niezatarte piętno swego pochodzenia, wychowania i obyczajów klassy do której należał; od Sobockiego w którym łatwo poznać było urzędnika co od swego stołu i pióra prosto wlecze się do cukierni i szynczków, a od hulanki do papierów — przez ile to stopni przejść trzeba było, żeby dojść do pana Augusta, do Piotra,