Strona:PL JI Kraszewski Interesa familijne.djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

po plecach, ale pokryli śmiechem niezręcznym przestrach i gorycz, której doznali; zdawali się tylko podziwiać wysoki talent pana Sobockiego. Ten się poczynał rozgadywać bez miary.
— Co to? na wszystko jest sposób byle głowa — rzekł siadając i rozwaliwszy się z dumą na krześle. — Nie takie to my interesa robili nieraz! Ale mnie się to na nic nie przyda! Taka już dola moja, żeby ciężko pracować i w niedostatku zginąć.
— Przyjmże dobrą radę od stryja — wystąpił pan Antoni — ta praca cię widać tak męczy, że ją sobie często wynagradzasz zbytkiem — bądź oszczędniejszy. — Ot i dziś, po co było tracić na szampana?
— Djabli ich bierz te kilkanaście rubli — krzyknął zacierając czuprynę Sobocki — co to, ja fortunę bym z nich zrobił?
— Ziarnko do ziarnka.
— U mnie tak — dodał pan Mateusz — albo wiele, albo nic — co mam sobie jeszcze żałować?
Oczy mu zabłysły krwawo i straszno; stojąca za nim żona wzdrygnęła się i westchnęła, on ciągnął dalej:
— Pal djabli kutwienie, aby wesoło przebyć chwilę... u mnie ręce a głowa to moja fortuna!
Rozmarzony począł dziwnie bredzić. — Znać było w tej rozprzężonej napojem myśli, łachmany codziennych marzeń, dzikich, samolubnych, zwierzęcych i strasznych, bo żadnym nie wstrzymanych hamulcem.
Stary, który słuchał smutnie tych wynurzeń, spuścił głowę na piersi, a Paweł, nie wiedząc co począć, czy śmiać się czy potakiwać, siedział jak na mękach. Pani Antoniowa, wyprostowana, jeszcze bardziej niż kiedy wzgardliwa, zdawała się okiem wyrzucać mężowi, że ich tu przyprowadził; w tem spojrzała na Antosię stojącą za krzesłem Mateusza i w blasku świec postrzegła dwie łzy, które biedna kobieta usiłowała pokryć uśmiechem wymuszonym — ujrzała to i wzdrygnęła się.
Godzina dziesiąta wybiła, wszyscy się żegnać ruszyli.