Strona:PL JI Kraszewski Interesa familijne.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Ojciec i syn spojrzeli po sobie znacząco — to widoczne kłamstwo Jasia o Kasztelanicu, lub zmowa z Sobockim, nie było bez znaczenia i odkrywało jakieś na dal zamiary.
— Majątek znaczny — dodał Sobocki — ale podatków nawet regularnie nie wnoszą! Jakkolwiek bądź, to zawsze ztamtąd coś na moją żonę kapnąć musi i powinno! — dorzucił mierząc badającem wejrzeniem stryja i pana Pawła.
— A jakże! — rzekł spuszczając oczy na tabakierkę pan Antoni — oczywiście, jeśli tam faworyci wprzód nie myślą i nie zatachlują co jest.
— Faworyci? kto? juściż nie Jaś, bo to dobra cielątko.
— A! uchowaj Boże, żebym go posądzał — przerwał stary podchwytując się — ale panna Aniela i ten kamerdyner Termiński.
— Ta! żebym ja wiedział — rzekł stając i poczynając gryźć palce znowu, z wejrzeniem żmii na swoich gości — żebym ja wiedział, że mnie się to na co zda, że tak wezmę naprzykład jaką wieś porządną i ten psi chleb będę mógł porzucić, tobym ja dał rady faworytom! Panna Aniela — począł wygadywać się pod wpływem szampana — to tutejsza podobno mieszczanka; ciotka jej Robowa tutaj mieszka; możnaby ją o co pociągnąć do sądu, oddać pod nadzór, do miasta sprowadzić i nie pozwolić wyjeżdżać; staryby o niej zapomniał. Co się tycze Termińskiego, to albo zagraniczny człowiek... albo odnodworec... jeśli za paszportem, możnaby dla jakiej nieformalności odesłać go na miejsce pierwszego pobytu, a z odnodworcem też łatwo. Ot! — dodał klaskając usty i mrugając okiem a krzywiąc usta — na wszystko są sposoby!
I widać jak był dumny ze swego sprytu, bo spojrzał po zdumionych gościach, jakby do nich mówił: — A co? myślicie żem nie chwat? zjadłbym ja was wszystkich w kaszy!
Na starym panu Antonim i Pawle wyrazy te zrobiły zarówno przykre wrażenie; dreszcz im przebiegł