Strona:PL JI Kraszewski Interesa familijne.djvu/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

i gubernialnych wypadkach, zmianach urzędników, przejeździe gubernatorów i t. p.
Służąca już gotowa z herbatą, wniosła nareszcie ten napój w różnokalibrowych naczyńkach, a za nią sama Antosia ciasta, rum i śmietankę. Jadło ożywiło i skleiło jakoś niespojne w początku towarzystwo, tylko Sobocki zły zawsze i nadęty chodził i mruczał, z ukosa poglądając na stryja i Pawła.
Godzina tak zeszła, a że urzędnicy byli tylko wezwani dla parady, i czasu nie mieli, wnet po herbacie odkorkowano szampana, ponalewano go w pożyczane kieliszki i poczęło się oblewanie tym trunkiem nieodzownym każdej uczty. Poczem dygnitarze, zaszczyciwszy swoją bytnością Sobockiego, który ich aż za bramę śmiejąc się i dworując przeprowadzał, odeszli, a familia została sam na sam.
Teraz Pan Mateusz, wsparty odwiedzinami wysokich figur sądowych, jeszcze bardziej z góry poglądał na swoich krewnych. Pan Paweł bardzo chciał się dopytać, czy przez Jasia niema szwagier jakich wiadomości tyczących się Kasztelanica, i czy tam nie zamierzają co około niego, ale rozmowa nie mogła wpaść na ten przedmiot, a sam jej, dla wielu przyczyn, w tę stronę kierować nie mógł, bo się obawiał domyślności Sobockiego.
Trwało to do dziewiątej godziny; rozmawiano o wszystkiem, wreszcie coś ktoś szepnął z przypadku o Kasztelanicu, podobno Antosia, i Sobocki ucha nastawiwszy wśrodku pokoju stanął.
— A! Kasztelanic! — rzekł — i to ciekawa figura! a mnie aż żal tego Jaśka że on tam przy nim wisząc, schnie! — to słyszę sknera nadzwyczajny!
— Podobno! podobno! my go prawie nie znamy — przecedził przez zęby Pan Paweł.
— Już ja to wiem dobrze — mówił chodząc wielkiemi krokami po izbie gospodarz — skąpiec, a co dziw, mówią że w interesach źle — źle.
— Któż panu to mówił?
— Jaś!