— A pan ztąd do domu? — spytał Sobocki Pawła.
— Ja, nie wiem, może jeszcze zajrzę do siostry.
— A! do Rohoży.
— Tak jest.
— Proszę się Tekli kłaniać odemnie — dodała szybko Antosia, zapobiegając żeby się mąż więcej nie wygadywał.
Sobocki ukłonił się poważnie, wszyscy wyszli.
Za bramą dopiero, dobrze podszedłszy ulicą, pan Antoni odwróciwszy się i nikogo nie widząc za sobą, odezwał się:
— O! cóż to za los tej biednej Antosi! i co to za człowiek!
Nikt nie odpowiedział. — Módlmy się za nią — dodał starzec — oni źle skończą! ten człowiek mnie przeraża....
Pani Antoniowa choć rada się była z mężem posprzeczać, nie miała się o co zaczepić; nikt też przeczyć nie mógł, zamyśleni poszli powolnie przez puste uliczki do domu.
Po za niemi u Sobockich, głuchy hałas słychać było.
Strona:PL JI Kraszewski Interesa familijne.djvu/137
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.
KONIEC TOMU PIERWSZEGO.