Przejdź do zawartości

Strona:PL JI Kraszewski Interesa familijne.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

od nich mogli nabyć ustępstwo. Ot! cały milion by nam przyszedł.
Pan Paweł milczał, ale trafna ta rada bardzo mu się podobała.
— Ba! ba! — rzekł — moja duszko, śliczna myśl twoja, ale któż to wie czy nas to nie minie, a zresztą, potemby może zbyt na nas krzyczeli żeśmy się cudzem zbogacili...
— Jakto cudzem? albożbyś nie nabył?
— Tak, ale zawsze...
— A! na to ryzyko! — odpowiedziała — gdyby tylko dobrze wiedzieć, że nas nie minie! Ale co to wcześnie mówić, na wierzbie gruszki — dodała — potem o tem.
Panna Hiacyntha powoli zbliżyła się wyszczerzając swe czarne ząbki.
— Losu tajemnice są nieodgadnione — odezwała się melancholijnie — jednych podnosi drugich strąca ze szczytów, ale nazwałabym go sprawiedliwym, gdyby państwu zgotował dolę świetniejszą i temu aniołowi przyszłość na jaką zasługuje! Choćby wyroczni losu się poradzić...
— A! prawda! pociągnij nam kabałę! — zawołała Julja — wróćmy do pokoju.
Weszli wewnątrz domku, który doskonale odpowiadał wyobrażeniu, jakie o nim z pierwszego na powierzchność wejrzenia powziąść było można; wszędzie niesmaczny występ, nieumiejętna chęć ozdobienia, a rzeczywiście dosyć opuszczono i brudno. Były tu i zwierciadła w złotych ramach pyłem przysute, i na konsolkach fraszki pootłukane a brzydkie, i firanki nafrenzlowane, i fortepian Cziszaka z Krzemieńca, i woskowana posadzka, na której wosk nieboszczyk pyłem śmiertelnym się przykrył.
Cały wieczór zszedł na rozmowie pełnej projektów i marzeń, które z kolei wysnuwała pani, Petra i Hiacyntha, ofiarująca się na zawsze pozostać przy swej uczennicy, jako kapłanka przyjaźni.
Pan Paweł najmniej mówił, ale myślał najwięcej