Strona:PL JI Kraszewski Interesa familijne.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Mówią że i w gotówce sporo mieć powinien, ale wiele, nikt nie wie.
— No! przypuszczam że tylko połowę tego co w ziemi, to czyni trzy, a ruchomości drogie, niech będzie razem cztery miliony — co przy dzisiejszej cenie majątków bardzo być może... więc po milionie na schedę. Śliczna rzecz! Na nasby zawsze górą po trzykroć wypadło... Petra poszłaby za jakiego hrabiego.
— Klasnęła w ręce. — Jutro rano zaraz jedź Pawle, zbierajcie się, radźcie i myślcie, bo zobaczycie, ze staremi nie żartować: gotów się z tą panną Anielą ożenić i jej wszystko zapisać. Żywo! żywo!
Pan Paweł w głowę się poskrobał.
— Ale do kogoż jechać? poradzę się najbliższych naszych, pojadę do Tekli...
— A im to na co wcześnie mówić? — podchwyciła żona.
— No? to komuż?
— Jedź lepiej do pana Piotra, to człowiek i rozumny, i bogaty i stosunkowy.
— Co do rozumu i stosunków — wszak i Pobiałom go nie braknie?
— Ale się to może bez nich obejdzie — zawołała Julja — niech pan Piotr pomiarkuje, czy im potrzeba dać znać — on głową familii dzisiaj...
— Juściż dla mnie ojciec pierwszy, a naprzód wypada mi pojechać do niego.
— A! zapewne, ale pozwól sobie powiedzieć, on trochę zdziecinniał. Jedź jednak rybko, żeby nie uchybić; od niego jadąc do pana Piotra, możesz po drodze kiedy chcesz do Żmurów wstąpić, nic im nie mówiąc; u pana Piotra wszystko się to ułoży, tylko czasu nie traćcie.
Zamyśliła się Julja wziąwszy w boki.
— Słuchaj Pawełku — rzekła — gdyby to tak wiedzieć można pewnie, że to na nas spadnie... ty mówisz, że Hieronim nie wiele o to dba i nie bardzo w to wierzy, Żmura także łatwy do interesu, możebyśmy