Przejdź do zawartości

Strona:PL JI Kraszewski Interesa familijne.djvu/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Hiacyntha ruszyła ramionami z słodko-kwaśnym uśmieszkiem, a Pecia naiwnie pytać poczęła:.
— Jakto? mówią że Kasztelanic taki stary, a jeszcze się przecie kocha... I czy się ożeni?
— Moje dziecko — odpowiedział pan Paweł — nie rozprawiaj o tem — to jakoś dla ciebie nie przystoi.
Hiacyntha coś szepnęła wychowanicy i obie się serdecznie rozśmiały.
Julja wysłuchawszy nowinek, chwyciła się nadziei dalekich, bardzo gorąco i żywo.
— A to niema co myśleć — zawołała — pan Samuel ma zupełną słuszność — trzeba radzić prędzej... tam muszą być miliony... Choćbyśmy się wszyscy podzielić mieli, zawsze piękna może być gratka. Stary ma około dziewięćdziesięciu lat, nie pożyje już długo, może umrzeć lada chwila. Ale proszęż cię Pawle, czy wszyscy muszą należeć do tego spadku? czy nie byłoby sposobu żebyśmy my go wzięli sami?
— Na to niema innego sposobu — odparł śmiejąc się pan Paweł — chyba starego z Petrą ożenić.
Wielkim krzykiem odpowiedziano mu na te słowa.
— Ale proszęż cię — żywo kończyła Julja — czyż i dzieci Józefa i dzieci Samuela, i Piotra koniecznie brać mają?
— Zupełnie równo, niezawodnie, byleby było co brać. A nawet Pobiałowie.
— Jakto, i Pobiałowie jeszcze?
— Ja myślę, zresztą, nie wiem.
— A już chyba to być nie może; wszak i tak majątek się rozdzieli na cztery głowy, a nasza scheda pójdzie na dwie.
— Może na trzy...
— Zmiłuj się, to i Żmurowie brać mają?
— Tak mi się coś zdaje.
— Porachujmyż czy to zachodu warto — zastanowiła się córka kupca z właściwą pochodzeniu swojemu rachunkowością; — mówicie że ma dwa tysiące dusz, to warto dwa miliony, a w gotówce...