na kanapie płacząc i nie mogąc się utulić, Walek chodził zachmurzonymi jakby przybity.
Na stole paliły się w najparadniejszych świecznikach ogromne świece, świetna zastawa obiecywała co się zowie wspaniałą wieczerzę, ale na te przybory nikt nie patrzał.
Bogunio przez ostrożność zręcznie drzwi na klucz spuścił, a widząc, że Iza płacze ciągle, ujął pod rękę Walka i wyprowadził go do drugiego pokoju.
— Niechże cię pioruny trzasną, rzekł mu, co ty najlepszego robisz? Wprowadziłeś żonę do domu, z którego gospodynią byłeś w najczulszych, jak się okazuje, stosunkach. Mało ci było trumniarki! To przechodzi wszelką miarę, takie bałamuctwo w wigilią ślubu. Ta kobieta krzyczy, przeklina, odgraża się i gotowa zrobić historyę.
— No! gdzież miałem się udać! zapytał Walek zmięszany, nie tłómacząc się z zarzutu nawet.
— Ale w pierwszym lepszym domu bezpieczniej było niż tutaj. Wy musicie wziąć pocztę i natychmiast wyruszyć do Warszawy, inaczej, ostrzegam, będzie źle. Nie byłem nigdy, chwała Bogu, żonatym, ale to wiem, że w progu nowego życia taka historya może je zatruć całe.
Walek gryzł paznogcie.
— Niech ją licho porwie tę sekutnicę!
Bogusław ze wzgardą prawie spojrzał na niego i westchnął, potem namyśliwszy się krótko, wyszedł do Izy.
— Kochana kuzynko, rzekł, zdaje mi się, że ze wszech względów bezpieczniej będzie, gdy się dziś jeszcze udacie do Warszawy. Ja idę konie zamówić na poczcie; nie płacz, proszę cię, łzy przedtem były wytłómaczone, teraz są po niewczasie; mężnie stanąć trzeba przeciw życiu... i śmiać się. Powracam, służę wam do krótkiej wieczerzy i nie odejdę, aż was do powozu wsadzę, pobłogosławię i wyprawię.
Iza wstrzymała go za rękę.
Strona:PL JI Kraszewski Dzieci wieku.djvu/449
Wygląd
Ta strona została skorygowana.