Strona:PL JI Kraszewski Ciche wody.djvu/462

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— A! a! począł książę nie chcąc się wyspowiadać z całéj prawdy: żartowała ze mnie, że nie jestem zazdrosny!
— Rozumiem! mruknęła Eliza. Wszystko to o tego nieszczęśliwego Lamberta. W istocie, nie ma człowieka, któryby smutniejsze miał przeznaczenie: żona mu uciekła, dawna kochanka go ściga, i ma jeszcze tak natrętną a kompromitującą przyjaciołkę jak ja!
— No, tego nieszczęściem nazwać nie może!
— Mylisz się: pewna jestem, że go mną w oczach matki prześladują, i choć mi bardzo miło go widzieć, mam ochotę się zebrać na ofiarę wielką, — powrócić do Warszawy.... zostawując go ze Zdzisławową, która niebezpieczną nie jest.
— Rób jak chcesz! rzekł mąż, całując ją w rękę.
— Zobaczymy! dodała zamyślona Eliza — a teraz, daj mi rękę — i do domu!!
Wieczorem dnia tego nie było Lamberta; hrabina Laura się tém cieszyła, domyślając się, iż gdzieś znaleźć musiał rozrywkę, zatrzymał się przy jakim ludowym teatrzyku lub zabawił u znajomych.
— Ile razy się tu wieczorami z nami i dla nas nudzi, wyrzuca mi to sumienie, mówiła po cichu.