Strona:PL JI Kraszewski Ciche wody.djvu/455

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Co pani dziś ma do mnie? zapytał Lambert, zbliżając się z łagodnym wyrazem twarzy.
— Ja? do pana? niby zdumiona, oczy podnosząc i ramiona, przemówiła Aniela. — Ja? Nierozumiem wymówki téj.
— Ale ja zrozumiałem złośliwe jakieś ku mnie wymierzone wyrazy....
Pani Zdzisławowa ze zdumienia odegranego przeszła powoli w wyraz politowania.
— Złośliwe wyrazy z moich ust! czyż to podobna? przebąknęła.
— Może z najlepszą intencyą, ale trochę złośliwe, uśmiechnięty smutnie powtórzył Lambert. Niech mi to pani wytłómaczy.
Chwila milczenia upłynęła; pani Zdzisławowa oczy czarne podniosła, popatrzała długo, i zamknęła westchnieniem.
— Są rzeczy, których jeśli kto sobie sam wytłómaczyć nie umie, nikt mu nie potrafi ich wyłożyć. Gdybyś hrabia mnie lepiéj rozumiał, wszystko byłoby dla niego jasném.
Chciała odchodzić, gdy Lambert z lekka pochwycił ją za rękę, któréj mu nie odbierała.
— Pani wiesz, rzekł, jaki mam dla niéj szacunek, jaką wdzięczność za jéj poświęcenie dla nas.... Wierzę też, iż każde słowo tchnie życzliwością.