Strona:PL JI Kraszewski Ciche wody.djvu/454

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

W słówku tém musiało być ukrytego coś złośliwego: hrabia Lambert zamyślił się nad niém, popatrzał na mówiącą, drgnęły mu ramiona.
— W istocie, potwierdził, uliczki są nawet po deszczu suche, a miło jest spotkać się tam z tą wiekuistą zielonością włoską.
— Z zielonością!! powtórzyła po cichuteńku Aniela, tak jednak, że hrabia Lambert mógł szyderski akcent tych wyrazów pochwycić.
Rozmowa na chwilę została znowu przerwana.
— Tybyś — zaczęła po namyśle hrabina patrząc na syna, — tybyś nie wiążąc się mojém przymusowém siedzeniem we Florencyi, mógł się trochę rozerwać, robiąc jakie wycieczki.
— Mnie to nie nęci! rzekł hrabia Lambert.
Aniela choć miała oczy spuszczone na robotę, uśmiechnęła się tak, iż Lambert mógł ruch w jéj twarzy pochwycić. Zarumienił się nieco i począł przechadzać po salonie.
Po obiedzie hrabina zdrzemnęła się w fotelu, co się jéj teraz czasem trafiało; Lambert postrzegłszy to, na palcach się począł wysuwać z salonu, ale w chwili gdy już do piérwszego pokoju zdążał, Aniela jakby z przypadku napędziła go tutaj, i choć powoli zabierała się pominąć.