Strona:PL JI Kraszewski Ciche wody.djvu/446

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Na północy zima, mroźna, pogodna, choć ostra bywa niemal wesołą; nie ma smutniejszéj pory nad zimę w krajach w których jéj być nie powinno, gdzie ona gościem, najezdzcą krótko trwającym, ale dokuczliwym.
Nikt nie jest do niéj przygotowany, ani mieszkania, ani ludzie.... W murach przejmujący chłód wilgotny, w lasach pół zielono, w ogrodach płowo, w duszach senno i drzemiąco.... Nie jest to ani zima, ani jesień, ani lato, ani wiosna, ale coś, co ma wszystkich tych pór nieprzyjemności, a żadnéj z nich wdzięku. Co chwila wszyscy wyglądają zmiany, dopóki nie wystąpi nagle słońce i nie przyjdzie spieka po zimnie....
I miasta włoskie stworzone dla dni słonecznych brzydko się wydają w szarych mgłach i deszczu zimnym; ginie cały ich urok, gdy światło zagaśnie.
W takie dni rozpaczliwe pali się ogień na kominie, i wędrownik otulony dobrze piecze się z jednéj strony, marznąc z drugiéj.
W pałacu pod Cascinami, który zajmowała hrabina Laura, jednego z takich dni zimowych, zasłoniona parawanikiem od ognia, siedziała w szerokiém krześle ta sama staruszka, którąśmy jeszcze silną i wesoło niemal na świat spoglądającą widzieli w początku téj powieści.