Strona:PL JI Kraszewski Ciche wody.djvu/447

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Lecz jakże była zmieniona! Rok przeżyty uczynił ją zgrzybiałą, odjął jéj siły, zgasił blask oczu, twarz oblókł żółtością chorobliwą, zmarszczkami ją poorał, siwe włosy przerzedził na skroni, ugiął barki.... Ręce, które spoczywały z różańcem na kolanach, wychudłe były i drżące.
Najmniejszy szelest ją przerażał, silniejsze zadęcie wiatru napełniało trwogą, oglądała się aby nie zostać samą.
Rzadko też trafiało się, by ją odstąpiła dawna wychowanka, nieodchodząca prawie od krzesła. Ta także nie do poznania prawie odmieniła się, i jakby siła, która opuściła hrabinę Laurę, wstąpiła w nią, odznaczała się niebywałą energią i pewnością siebie. Inna to była kobieta, patrzała śmiało, dumnie, chodziła z pańskim majestatem jakimś i niemal pogardą tego co ją otaczało. Nie widać jednak było, aby z tego stanu swéj duszy była szczęśliwszą. W oczach jéj coś migało strasznego jak groźba, ruchy były niecierpliwe, gorączkowe, znudzone. Zacięte usta tłumiony gniew zdawały się trzymać w sobie....
Niedaleko od staruszki siedząc robiła jakąś siatkę, którą plątała myśląc o czém innem. Wzrok jéj zwracał się na staruszkę czasem, to błądził bezmyślnie po wielkiéj przyciemnio-