Strona:PL JI Kraszewski Ciche wody.djvu/145

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Pan masz dziś nieszczęście — odezwała się zdejmując rękawiczki hrabianka — ledwie potrafiłeś mi się wyrwać...
Hrabia już był z pierwszego wrażenia ochłonął.
— Owszem, rzekł żartobliwie, bardzo jestem szczęśliwy, że mogę pani dać dowód posłuszeństwa. Miałem czas się przygotować do poważnéj rozmowy...
— Mówmy więc poważnie — poczęła panna — ja dziś jestem w usposobieniu złośliwém... Spójrz pan do koła tego stolika: co za wieniec kwiatów i kłosów! kwiatów bez woni, kłosów bez ziarna!
Aż smutno pomyśleć z czego się nasz powszedni chleb składa... Ale — milczę — nie godzi mi się rzucać kamieniem, bom sama takim kwiatem...
— Pani jesteś bardzo, bardzo surowa...
— Ludzie są dla mnie surowsi; mszczę się na nich za tych, co mnie sądzą...
— Któż pani o tém mówił?
— Z oczu czytam!
Powiedz mi hrabio — dodała — pan co widziałeś świat inny, czy wszędzie jest toż samo? ludzie?...
— Najmniejszéj różnicy — odezwał się Lambert. Strój i mowa różnią ich, natura wszędzie jedna.