Strona:PL JI Kraszewski Ciche wody.djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Lambert przyznał się do niewiadomości, i chciał z pytaniem zwrócić się do matki, gdy panna Eliza wstrzymała go.
— A! niechże hrabia tém nie przerywa rozmowy naszym paniom... Fantazya nazwiska tego już przeszła. Pan temu uwierzysz łatwo, bo musisz mnie mieć za bardzo płochą?
— Dla czego? zapytał Lambert.
Eliza spuściła oczy.
— Tak mi się zdaje! odrzekła, i ciszéj dodała: Pozory czasem mylą bardzo. Miałeś mnie hrabia za szczęśliwą? ztąd wniosek wyciągnęłam, że mnie musisz sądzić jako płochą.
Wejrzała znowu, i po salonie rzucając oczyma, odezwała się:
— Bardzo lubię ten salon hrabiny; zdaje się usłany na gniazdo spokojnego szczęścia cichego...
Przerwała zaraz, i patrząc na Lamberta dodała:
— Cóż pan mówisz na to, że ja mówię o cichém szczęściu? Nie zdajeż się to mu... dziwaczném? A doprawdy, ja o niém tylko marzę. Może dla tego, że nigdy długiéj ciszy w życiu nie kosztowałam.
To mówiąc, powoli zaczęła wracać na swe miejsce, a Lambert szedł za nią. W drodze jeszcze spytała: