Strona:PL JI Kraszewski Ciche wody.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Eliza mówiła niby ciągle żartobliwie, a w głosie jéj czuć było smutek, niepokój, podraźnienie, które obudzało sympatyę.
— Ja zaś, rozśmiał się z przymusem Lambert — doprawdy chętniebym do dziecięctwa powrócił. Życie na seryo tak jest ciężkie...
— Ale to przecie walka, a mężczyzna powinien do niéj mieć zapał i szlachetną żądzę boju! zawołała Eliza.
— Masz pani słuszność — rzekł kłaniając się Lambert. Moja tęsknota po wieku świeżych wrażeń i głębokiéj wiary we wszystko dobre — była tylko żalem po białéj sukience dziecięcéj...
— Krwawa szata rycerska także jest piękna — przerwała Eliza.
— Nasze rycerstwo dawne jest już tylko wspomnieniem, wtrącił hrabia bezmyślnie.
— Tak, rycerstwo żelaza, zbroi i szabli, ale nie zapasów ducha, które nigdy nie ustają.
Zwrotem tym rozmowy mocno był zdziwiony Lambert, i zdumienie jego musiało się wyrazić wejrzeniem, bo Eliza zarumieniła się, i wracając do żartobliwego tonu, dodała:
— Nie prawdaż, że rycerstwo ducha z ust moich dziwnie panu zabrzmieć musiało? Nie prawdaż, że zapytanie o kwiatek byłoby stosowniejsze? Niechże mi pan powie, jak się ten nazywa?