Strona:PL JI Kraszewski Ciche wody.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Gdzież mnie ciocia wyprawi? spytał Lambert...
— Najprzód, zatrzymam jak najdłużéj dla siebie — odpowiedziała kasztelanicowa — nie jestem ja bez egoizmu, a potém... ty sam musisz sobie coś skomponować — ja nie potrafię...
Pierwszego dnia hr. Lambert na wznowionéj potém rozmowie przesiedział do późna sam na sam z ciotką; nazajutrz przybył im proboszcz, a następnych dni dosyć oryginalne, ale dla hrabiego niezbyt zajmujące zaczęło się pokazywać sąsiedztwo.
Ściągali się Nadbużanie zasłyszawszy o przybyłym ze stolicy, jedni aby coś usłyszeć, drudzy aby się przypomnieć, inni aby upiec przy téj sposobności jakiś interes własny.
Hr. Lambert czytał, rozprawiał z ciotką, grał nawet w maryasza z proboszczem i zamyślał polować, gdy codzień na pocztę do Włodawy wyprawiany, tak zwany Kozak (bo w nim kozaczego już nic nie było, prócz może czapki baraniéj) — przywiózł list od hrabiny Laury.
Wcale niespodziewanie znalazł w nim Lambert wezwanie pilnie do powrótu. Sprawa jakaś zawikłana, któréj wznowienia teraz właśnie nikt się nie spodziewał, wymagała nieodzownie przyjazdu jego.
Kasztelanicowa przyjęła tę wiadomość z gniewem prawie.