Przejdź do zawartości

Strona:PL Józef Weyssenhoff - Żywot i myśli Zygmunta Podfilipskiego.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
ŻYWOT I MYŚLI PODFILIPSKIEGO111

do pani Elizy, od której podczas obiadu siedziałem daleko.
— Pamięta pani naszą dawną rozmowę w Lublinie, wtedy, kiedy jeszcze było tak burzliwie i niepewnie na świecie?
— Ach, pamiętam, że nam pan wtedy był życzliwy.
Ładnym, serdecznym ruchem podała mi rękę i zwracając się zaraz do męża, który siedział blisko i flegmatycznie puszczał dym z cygara, rzekła:
— Wiesz, Henryku, że pan jest jednym z naszych dawnych, prawdziwych stronników?
Kostka nie odrzekł nic, tylko wyciągnął do mnie rękę z chwilowym błyskiem oczu, — poczem zapadł znów w swą pozorną obojętność.
— Przyjechaliśmy tu na dłuższy czas — mówiła pani Eliza — mamy dość duże mieszkanie i, z wyjątkiem kilku wizyt na wsi, chcielibyśmy zimę tu przepędzić. Mam nadzieję, że pan nas będzie odwiedzał? A czy pan myśli — dodała z pewnem wahaniem — że tutejszy świat trochę się przekonał do nas? bo wtedy...
— Ponieważ jestem pani gazetą i wtedy donosiłem plotki (wprawdzie na żądanie), teraz oświadczam w artykule wstępnym, że będziecie państwo „królami sezonu“. Ledwo się państwo ukazali, ledwo miałem czas zobaczyć trzy osoby, a trzy razy usłyszałem: „no cóż? jak wygląda? czy zawsze taka piękna? czy zostaje na zimę? czy przyjmować będą?“ Pani chyba ze mnie żartuje, bo wie dobrze sama, że dobijać się będą wszyscy do drzwi waszych, zakupywać łaski odźwiernego...