Przejdź do zawartości

Strona:PL Józef Weyssenhoff - Żywot i myśli Zygmunta Podfilipskiego.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
112JÓZEF WEYSSENHOFF

— Nie przypuszczam nawet, aby mogło być inaczej — odezwał się Henryk, utkwiwszy dumne, ironiczne spojrzenie gdzieś w ciemny kąt ogrodu.
Kiedyśmy tak rozmawiali, powstał nowy projekt: zatańcować!
Granowski kazał przywołać właściciela restauracji.
— Kogo tu pan masz dzisiaj wieczorem?
— Nikogo niema, oprócz jaśnie państwa, panie hrabio. Kazałem nawet lokal zupełnie zamknąć.
— No, to dawaj nam tutaj muzykę!
— W tej sekundzie, panie hrabio.
Zaraz ozwały się z pod drzew miękkie tony wiedeńskiego walca. Granowski i Zbarazki puścili się w taniec; pierwszy zaprosił panią Elizę, ta jednak nie chciała rozpoczynać, więc wziął inną panią. Fred tańczył z panią Granowską. Ta rumiana, świeża, lekka, poszła w taniec z najżywszą przyjemnością; są kobiety, które tak lubią taniec, jak naprzykład mężczyźni lubią kobiety. Pokręcono się jeszcze w innych kombinacjach par, ale ponieważ były nieliczne, wkrótce wyczerpały się.
Fred stanął pośrodku i zawołał:
— Co tam tańczyć walca! wykonajmy jaki taniec z charakterem, naprzykład menueta, albo pavanę.
Wykonał kilka przesadnych choreograficznych poruszeń, przypominających bardziej pantominy cyrkowe, niż menueta.
— Ej, Fred! — zawołała rozbawiona pani Granowska — uważaj, bo cię stąd wyrzucą!