Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 04.djvu/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

będę! mnie życie miłe! Jam się nie głupi bić!
— O! co z tego to nic nie będzie! przerwał Zmora, wstyd zrobisz sąsiedztwu całemu i z Waćpana wnosząc, pomyślą żeśmy tu do nogi tchórze. Bij się nie bij, ale póki ja interesu nie skończę, nie wyrywaj się do Zakala, bo mi jak Bóg miły, że ze mną będziesz miał do czynienia!
Pan Piotr, który Zmorę uważał za zawadjaka, począł drżeć postawiony między młotem a kowadłem, i z wielkiego wysilenia ducha, który w nim pracował, począł się cały oblewać zimnym potem.
Nie będziemy opisywali długiej a niezajmującej narady pana Zmory i Porfirego, którzy wysłali nareszcie oznajmując, że miejscem spotkania ma być lasek za Nowinami, nie daleko zakalańskiej karczmy traktowej i że tam oczekiwać będzie pan Teofil dnia jutrzejszego wieczorem, wybierając pistolety.
Pomimo niespokojności wszystkich mieszkańców Zakala, oczekujących wypadku z łatwą do pojęcia bojaźnią, Staś potrafił zwieść ojca i matkę, zapewniając że dopiero za parę tygodni Zmora naznaczył pojedynek. Ta zwłoka robiła pani Balowej jakąś nadzieję że się to wszystko rozchwieje. Z rana Stanisław wysłał pistolety swoje z Parcińskim do Nowin do chaty starych Krużków dla niepoznaki, a sam po południu siadł na konia niby dla przejażdżki.
Około godziny trzeciej z południa on i pan Tomasz już byli na placu. Staś z najzimniejszą krwią palił cygaro przechadzając się. Parciński wygadywał historje o sąsiedztwie, z właściwą surowością sądząc co go otaczało, jak nieprzyjazne sobie. Godzina upłynęła na gawędce niepostrzeżona, aż wreszcie hurkot wózka i