Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 04.djvu/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przesada! Hubka ręce załamał i stał w milczeniu podobny do posągu Sylena na obrazie Rubensa, ale Sylena w surducie i z wysokiemi kołnierzykami.
— Spotkałem go przed Zakalem w polu, rzekł poseł, żeby mi poczciwe słowo pisnął, żeby poprosił na herbatę... nic.
Spytałem go o wybór broni, placu, miejsca, powiedział mi tylko pogardliwie że gotów służyć kiedy chcemy i z czem chcemy od pistoletu do armaty, panu, Hubce i mnie i kto zechce...
— I o mnie mówił? a ja nieszczęśliwy! to wściekły człowiek! i o mnie?
— I o panu, a dodał jeszcze, że nietylko dwom, ale wielu się podoba stawić będzie czoło.
— Kogoż wskazuje za sekundanta?
— Parcińskiego, z powodu że nie ma tu nikogo znajomego. Otóż macie coście chcieli, róbcie teraz co się wam podoba.
Pan Piotr upadł na krzesło, zakrywając oczy, Zmora począł się przechadzać z widocznym niepokojem.
— Powiedz mi po prawdzie, bez przesady, panie Porfiry, odezwał się obracając nagle, jaką miał minę?
— Złą trochę i bardzo drwiącą, jak Boga kocham! rzekł Szaławiński. Powiadam panom że jakkolwiek nikogo się nie boję, ale na ich miejscu być bym sobie nie życzył. Powiedział mi wyraźnie, że dawno pragnął pomścić się na kimś za wszystkie nieprzyjemności, jakich codzień doznają od sąsiedztwa. Prawdę powiedziawszy, przywiedliśmy ich do ostateczności.
— Na co było przywodzić do ostateczności? to szaleństwo! odezwał się Hubka, co do mnie zrzekam się wszystkiego, jutro jadę, przepraszam i cicho siedzieć