Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 04.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tentent koni dał się słyszeć, a na ścieżce ukazały się dwie najtyczanki, kilka wierzchowców i gromadka towarzysząca panu Teofilowi. Oprócz niego bowiem i pana Porfirego, który miał minę arcykapłana przy spełnianiu tajemnic, tak go strach czynił poważnym, znajdował się tu i Jaś Pancer kuso ubrany, a wesoły i przelękły podsędek Hurkot, przyszły teść pana Teofila, i jeszcze parę figur mniej znajomych.
Spojrzawszy na ten uroczysty przybór Staś się zmarszczył, miało to minę napadu, z daleka ukłonił się w milczeniu przybywającym, do których poszedł Parciński, zrzucił z siebie surdut i począł się niecierpliwie przechadzać oczekując końca tej historji.
Przybyli ogromnie się naradzali, szeptali, i widać było że im to jakoś nie szło; gdy Parciński w imieniu Stanisława zażądał końca, gdyż czasz ubiegał i wieczór się zbliżał.
— Przystąpimy, rzekł, do nabicia broni!
Tu spór się wszczął o jej wybór.
— Na wszystko pozwalam, odezwał się z daleka Stanisław — byleśmy raz skończyli przybory i wzięli się do rzeczy.
Nie było sposobu ociągać się dłużej i sekundanci dobyli z pudełek pistolety; gdy podsędek Hurkot zbladły, nadęty, nieukrywający przerażenia jakiego doznawał na widok tych groźnych przygotowań, zbliżył się do Parcińskiego.
— Mości dobrodzieju, rzekł z nałogn deklamując — w podobnych okolicznościach sekundanci zawsze starają się zapobiedz krwi przelewowi.
— Wiem o tem, odpowiedział pan Tomasz, ale to