Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 04.djvu/108

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ja też nie chcę żebyście zaraz ze mną kończyli, radźcie się ludzi, popytajcie się drugich, ale z Hubką nie kończcie bo stracicie wiele.
— A cóż będzie, jak z panem Hubką my nie zrobim, a pan potem nie zechce?
Bracia pokiwali głowami dziwując się mądrości Kaspra.
— Jedźcie ze mną do Zakala, a tam da wam przy świadkach zapewnienie dziedzic, że gotów do takiego układu, jeśli wam się lepszy nie trafi; to was nie zwiąże przecie.
Te rady nie przekonały już niedowierzających, bo zdradzonych, Kasper walczył z sobą widocznie, a Parciński widząc że naleganie zbyteczne byłoby nietrafne, powtórzywszy im tylko po kilka razy co widział potrzebnem, odjechał do Zakala.
Mylińscy długo się naradzali, niemal z płaczem, myśleli, dumali, ale do kogo się było udać o oświecenie? o szczerą pomoc? Nie mieli nikogo: zostawieni sami sobie najlepiej czuli jak omackiem iść musieli, jak łatwo na niepowetowane narazić się mogli straty.
Gdy się to dzieje a Hubka piwem zapija gniewy swoje, Mylińscy nic nie postanowiwszy rozjechali się nareszcie. Tknęło to spekulanta, że Kasper który go często odwiedzał, od dwóch dni już nie był, posłał więc po niego jakby przeczuciem. Ale na progu poznał że się coś w tak ślicznie osnutych planach zmienić musiało, szlachcic miał minę winowajcy, czapkę w ręku dusił, oczy w dół spuszczał, na odpowiedź ciężko mu się zebrać było.
— A co mości Kasprze, zawołał Hubka, trzeba nam kończyć interes.