Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 04.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jak oni wszyscy, ale na pięknej twarzy nosiła jakby pamiątkę dawnego lepszego bytu swych dziadów. W salonie byłaby to piękność jeszcze, w chacie był to kwiat dawno uwiędły.
— Moi kochani, odezwał się pan Tomasz, mam wam słowo powiedzieć, posłuchajcie mnie tylko uważnie i wierzcie że pragnę waszego dobra. Hubka was chce niegodnie oszukać.
— A! Jezu! przykładając rękę do twarzy zawołali wszyscy ciekawie słuchać poczynając.
— Część w Podbereziu jest waszą i dziś, a że wam ją daje, to nic nie znaczy, to jakby od waści panie Kasprze odkradł czapkę i chciał ci ją sprzedać. Tę część najprzód możecie mieć i bez jego pomocy i nic za to nie dając.
Mylińscy w milczeniu spojrzeli tylko po sobie.
— Teraz drugi interes; macie sumkę na Zakalu, którą jemu chcecie odstąpić, warta ona dziesięć razy tyle co wasza część w Podbereziu. Ale wy jej nigdy dojść nie możecie i nie dojdziecie sami to prawda.
— No! a widzi pan, cóż zrobić? spytał Kasper.
— Posłuchaj, powiem ci to w dwóch słowach. Najprzód część w Podbereziu weźmiecie jako własną, na to ja się podpisuję i ręczę. A co się tycze sumy na Zakalu, każdemu z was daję za nią oprócz tej części, po dziesięć tysięcy.
Szlachta przestraszyli się i uszom nie dowierzali, Kasper pierwszy zmiarkował, że kiedy ich jeden oszukał, może chcieć oszukać i drugi, zimno spojrzał dając znak swoim i rzekł:
— A proszę Jaśnie pana, my prości ludzie, znać nie znamy co czego warto, jakże tu co poczynać? my ślepi...