Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 04.djvu/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— I może nie trzeba, powolnie wyjąknął szlachcic... my się rozmiarkowali.
— Hubka wziął to zrazu za wybieg tylko i tchórzowstwo którego już z ich strony doświadczył, gdy pierwszy raz szło o papiery, i udał gniew.
— A! rozmiarkowaliście się! rozmiarkowali! no to, z Bogiem! Ale powiem wam tylko żeście ostatni niewdzięcznicy! co to! kpiny ze mnie, czy co? Ja się trudzę, pocę, kłopoczę, mozolę, mało ducha nie wyzionę dla was, a wy mnie potem mówicie żeście się rozmiarkowali! Poczekajcież, gińcie teraz kiedy chcecie! dosyć tego!
Kasper ukłonił się pokornie.
— Na masz swoje papiery! zawołał spekulant biorąc milczenie za strach, i rzucił z gierydoniku paczkę którą Kasper chciwie chwycił — bierz i bywaj zdrów, a więcej mi tu nosa nie pokazuj!
Szczęśliwiej udać się nie mogło Kasprowi, to też za pazuchę włożywszy dokumenta, których nie wiedział jak dostać, wziął za klamkę i zabierał się wychodzić, kończąc zwyczajem poważnym a odwiecznem:
— Niechże będzie pochwalony Jezus Chrystus!
Hubka zobaczył że zadaleko skoczył i odchrząknął łagodniejszym tonem; ale jak tu się było zawrócić?
— Zginiecie! zginiecie! mruczał idąc do piwa, powiadam wam, rozumu za grosz! odpychacie szczęście!
— Niechże będzie pochwalony... powtórzył szlachcic jeszcze się niżej kłaniając.
— Gdybym nie miał litości nad wami...
— Niechże będzie pochwalony! znowu począł Myliński.
— Czekaj-że! czekaj! rozgniewałem się, to prawda, ale... mam taki serce i litość.