Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 04.djvu/091

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Wieleż by pan dał?
— Dałbym pięć złotych, czy wielebyś zresztą zażądał.
— A gdzież pięć złotych! ja więcej przez ten czas na szynku utracę, widzi pan moja Izabelka chora, ledwie nogami włóczy, a Karolinka głupia, nie da sobie rady... gdyby pan dał choć złotych dziesięć... I to, widzi pan, teraz do dworu iść kiedy nieboszczyk jeszcze nie ostygł, rwetes, zawerenja, nie łatwo się będzie dopytać!
Postrzegł Stanisław z kim miał do czynienia, smutny uśmiech przebiegł mu po ustach.
— Dam ci co chcesz, ale mi się spraw dobrze i prędko.
— E! to bo pan jakiś, mruknął sobie w duchu Jacek, szkoda że nie poprosiłem złotych dwadzieścia, ale ja to sobie na rachunku odbiorę.
— A o kogoż to Jaśnie panu (dodał zaraz to Jaśnie dla dziesięciu złotych) dowiedzieć się potrzeba?
— O pannę Konstancją... która miała przyjechać tu z Warszawy...
Szynkarz mrugnął i uśmiechnął się.
— To ja panie wiem! toż ja pauie ją z maleńkości znam, jeszczem panie u pana podstolego nieboszczyka jej dziada, co słyszę zmarło mu się w Warszawie, służył... Bo ja, proszę Jaśnie pana, nie zawsze ten szelmowski szynkarski chleb jadłem, o nie! Było koło człowieka lepiej, ale jak żona a dzieci obsiadły...
Staś pokiwał głową widząc że się na długie historje zabiera.
— Idź-że a prędzej mój kochany, nikomu nie mów, kto cię posyłał i po co, dowiedz się i wracaj.
Jacek doskonale wiedział o przybyciu podstolego wnuczki, ale nie chcąc stracić dziesięciu złotych obie-