Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 04.djvu/090

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

telki z którą się umiał obejść, w reszcie rzemiosł nie celował, choć się ze swej biegłości bardzo wychwalał i tą chwalbą wysokie nawet u ludu zjednał wyobrażenie o talentach swoich.
Wszedł oglądając się, odchrząkując i na progu zaraz stosowną wdziawszy żałobę na fizjognomją, która jej nosić nie była przywykła i wydawała się jak pulcinello gdy obity płacze a z podełba drwi trochę.
— Proszę cię panie gospodarzu...
— Obywatel, bo grzeczny, rzekł w duchu Jacek.
— Przed chwilą słyszę pan hrabia umarł?
— Ach! umarł! ocierając oczy suche odparł gospodarz, tak! biedne panisko! i my bez niego...
— Czy był kto z familji dalszej?
Po cóż się dopytuje? to coś jest? rzekł Jacek.
— Albo ja to proszę pana wiem co się we dworze dzieje? cały dzień człowiek musi tej gawiedzi pilnować, utrapienie.
— Juściż musicie wiedzieć czy kto przyjeżdżał.
— Dużo osób przybywało czasu choroby, ale ja nie mogę wiedzieć kto taki. Ja proszę pana swojego pilnuję! Patrzę z czego chleb jem!
— Jeśli nie wiecie to moglibyście się we dworze dowiedzieć o kogo, gdybym potrzebował.
Gospodarz się zastanowił, wydało mu się to podejrzanem.
— Hm! kiedy bo widzi pan, czasu nie mam.
— Jabym ci dobrze za tę grzeczność starał się odwdzięczyć.
Przemowa była przekonywająca, Jacek się poskrobał, ale że to był człek przemysłowy i zaraz wszystko pod kredkę biorący, spytał bez żadnej ceremonji: