Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 04.djvu/082

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wykroczył, rzekł z żywością. Pani wiesz jaka jest władza ojca i jak ją dawna szlachta szanowała. Jak to może być, żeby się syn kochał bez pozwolenia i myślał o pannie bez rodzicielskiego konsensu, cichaczem?
— Ależ proszę cię Erazmie, wszak rzeczy nie zaszły daleko, widzieli się, poznali i Staś nie śmiał jeszcze pomyśleć nawet!
— A! jeśli nie śmiał pomyśleć, chwytając za słowo z radością przerwał kupiec, to co innego! to co innego! przebaczam i zobaczymy. Hm! nie byłbym od tego, gdyby tylko panna mi się podobała, kolligacja piękna! Dziad był podstolim, krewni wszystkich hrabiów w Hrubieszowszczyźnie i ziemi chełmskiej! nazwisko poważne!
Na ten raz tak wiele była zrobiła pani Balowa, że się już więcej mówić nie odważyła, szczęśliwa z powodzenia, zamilkła. Bal chodził i dumał, a choć się przed sobą nie przyznawał do tego, a tem mniej przed żoną, wiadomość o tej kuzynce hrabiów bardzo go połechtała i poprawiła mu humor.
Wtem wszedł Strumisz.
— No panie Janie, natarczywo po swojemu zawołał kupiec przyskakując do niego, teraz na twojej głowie wszystko! Ratuj unie kochanku.
Jan, który nic jeszcze nie wiedział, bo tak był sobą zajęty, że się ani z Parcińskim, ani ze Stanisławem nie widział przed wyjazdem ich, stanął zdziwiony. Uśmiech tylko igrający na już wypogodzonej twarzy kupca cokolwiek go uspokajał, że ratunek żądany nie musiał być trudny.
— Co pan rozkażesz? spytał.
— Dasz mi pieniędzy! dużo a dużo pieniędzy!