Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 04.djvu/081

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jest i parentela, jak ty nazywasz, odpowiedziała żona, kiedy blizka krewna Sulimowskich, tak blizka, że ją ten hrabia majątku pozbawił procesem z jej dziadem.
Pan Erazm w tej chwili przypomniał sobie opowiadanie w drodze, historją podstolego, wmięszanie się Stanisława i uderzył się po czole.
— Jestem w domu! rzekł, słyszałem o tem, ale to coś bardzo ubogiego.
— Za to trudno zacniejszej kobiety, zawołała żona.
— A zkądże o tem wiesz?
— Najlepiej od Krombachów, w których domu jakiś czas przebywała.
— Ale zkądże ci ten projekt na prędce?
— Pozwolisz mi powiedzieć otwarcie?
— No! śmiało!
— Stanisław ją kocha.
— Jakim sposobem? podchwycił pan Bal podskakując po swojemu, bez mojej wiadomości, bez pozwolenia! kiedy? co? którędy? gdzież ją widział? jak się to stało?
Raz rozpocząwszy, niepodobna było taić dłużej, wszystko należało powiedzieć, i pani Balowa całą powieść poznania Konstancji i jej losów powtórzyć musiała.
Kupiec słuchał jej z natężoną uwagą, ale bez oznak zniecierpliwienia lub gniewu. Gdy skończyła, przeszedł się parę razy w milczeniu po saloniku.
— Ma szczęście chłopiec, rzekł, że to pięknie urodzona panienka, wybaczam mu to, jestem przekonany, że poczciwa krew do pańskiego dziecka go ciągnęła. Wielka jest siła krwi! dodał serjo; ale z drugiej strony