Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 04.djvu/065

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

byt przeznaczona. Szkoda, zaprawdę szkoda, że jaki psycholog nie przedsięwziął dotąd monografii tego uczucia, tak wielką rolę grającego na świecie, które tak długo za prosty wynik materjalnych popędów miano. Coby to była za piękna historja: dzieje miłości, od urodzin jej w pierwszych wiekach chrześcjaństwa, od młodości której dosięgła w czasach rycerskich, do werteryzmów i dzisiejszego upadku uczucia, które się rozpłynęło w dymie cygarów i rozprysło w szumach szampana!
My powróćmy do Lizi i Jana, o trzy kroki od siebie w milczeniu poglądających ukradkiem. Strumisz zdaje się zatopiony w kontemplacji Zakala i chróścianych stodół jego. Lizia bawi się bransoletką, której niby zapiąć nie umie. Niekiedy on spojrzy ku niej przelękły swojem zuchwalstwem, to znowu ona piękne oczki wlepi w ślicznego chłopaka któremu mówić się zdaje: — Cóż tam tak ciekawego upatrzyłeś pan w oknie?
I trwa to milczenie długą chwilę. Jan nie śmie się ruszyć, Lizia myśli tylko od czego począć, zmuszoną się widząc do rozpoczęcia rozmowy.
— Co za obojętność! mówi do siebie, miałżeby zapomnieć, czy tak dobrze udaje, czy tak się mnie boi?
Wstała nakoniec z krzesła, ale gdy już usta otworzyć miała, ona co się nie lękała nikogo, zmięszała się jakoś...
— Jakże się panu Janowi nasz kraj podobał? chciałam mówić ten kraj? dodała szybko.
— Mnie się wydał prześliczny!
— Mnie com tu już zimę przebyła, szkaradny! smutno! pusto! wielka trumna w której tylko wieko jeszcze otwarte...