Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 04.djvu/064

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się za niemi, Stanisław żywo przybliżył do matki.
— Ona jest w Sulimowie! zawołał po cichu, jestem tego pewny!
— Cierpliwości kochany Stasiu! jeśli ją tak los do nas przybliża, kto wie co Bóg o was myśli, módlmy się i czekajmy.
Strumisz w czasie cichej rozmowy matki z synem, pozostał w tym samem pokoju, ale tak jak sam na sam z Lizią, która nieopodal od niego siedziała, prawie go oczyma wyzywając do rozmowy. Jan jednak przybliżyć się nie śmiał: był on z tych ludzi surowych dla siebie, namiętnych ale walczących z uczuciem, co najzimniejszą powierzchownością pokrywają najgorętsze serce. Położenie jego względem Lizi tak go od niej oddzielało, że przez samę dumę nie chciał z zakresu wychodzić, by się nie narazić na wygnanie z raju, który nęcił jego stopy. Dawne szyderstwa i nielitościwe przygryzki dziewczęcia, tkwiły mu jeszcze w pamięci, obawiał się nowych. Ale Lizia tak się powoli zmieniła. Ów schwytany ukradkiem dziennik, a potem pobyt na wsi, osamotnienie rozmarzające i egzaltujące, łatwo wiele na nią wpłynęły. Nie było to dziecię trzpiotowate, ale dziewczę osmutniałe i... powiedzmy wreszcie całą prawdę — zakochane!
Jak to do tego przyszło Bóg wie jeden, są tajemnice niezbadane, miłość się często poczyna od szyderstwa, czasem od nienawiści, niekiedy od obojętności długiej; nikt jeszcze nie zbadał jej przyczyny, nie zakreślił drogi, nie oznaczył pochodzenia.
Nie zawsze pierwsze wejrzenie niepokonane zarzuca więzy, a kto wie czy powolnie wyrastająca namiętność nie jest jak wiekami rosnące drzewo, na trwalszy