Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 04.djvu/056

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jaki? zkąd? spytał Strumisz.
— Czy mnie nie rozumiesz?
— Rozumiem cię doskonale, ale nie chcę uwodzić dłużej, listu nie mam.
— Jak to być może! łamiąc ręce zawołał Staś; więc chora może? Ja natychmiast jadę!
— Chwilka tylko cierpliwości kochany Stanisławie, rzekł powolnie przybyły, nie jest chora. Miej trochę zimniejszej krwi, a zaraz ci wszystko opowiem.
— Na Boga nie trzymaj mnie w niepewności, to śmierć!
— Dniem przed odjazdem moim poszedłem do Krombachów, według twego polecenia, odpowiedział Jan, zastałem ją dziwnie niespokojną i zmienioną. Spytałem czy pisać będzie, bo jadę, odpowiedziała mi kilka słów tylko, tak była zajęta: — Nic nie piszę, wyjeżdżam w tej chwili; powiedz pan panu Stanisławowi że się zobaczymy.
— Gdzie? jak? zapytał niecierpliwy Staś.
— Nic nie powiedziała więcej, nie śmiałem nalegać zresztą, ale wiem że tegoż dnia bardzo nagle i spiesznie z wielkim żalem poczciwych Krombachów, co się do niej przywiązali serdecznie, zmuszona pożegnać ich, wyjechała. Mówili mi że odebrała list jakiś sztafetą, że długo myślała, wreszcie rozpłakała się i natychmiast poczęła sposobić do wyjazdu.
Stanisław stał odrętwiały, zbladły, przestraszony. — Ale powiedzże mi, naglił, jak ci mówiła, co ci kazała powiedzieć?
— Najwyraźniej kazała mi oznajmić, że ją zobaczysz wkrótce.
— Mówiła wkrótce? To rzecz niepojęta! Dla czego opuściła Krombachów? kto ją powołał? dokąd?