Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 03.djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Tu, jak powiedział podsędek, stali kupą żebracy, zasłaniający ołtarz i księdza, a na krzesełkach dwóch, gdzie zwykle zabiera miejsce Lizia i jej matka, rozsiadły się dwie ohydne baby.
Ich miny nie dozwalały wątpić na chwilę o zamiarze wyrządzenia przykrości; twarz pani Balowej oblała się rumieńcem. Lizia o mało nie omdlała, ale wprędce dom Boży, dom modlitwy poddał kobiecie myśl chrześcjańską. Umieściła się z pokorą w pośrodku żebraków, którzy się trochę usunęli, uspokoiła w chwili i poczęła modlić.
Towarzystwo które ciekawie poglądało na wrażenie jakie uczynić miał ich nieprzyzwoity podstęp, zadrżało widząc momentalne wahanie się Balowej i uczuło upokorzenie, gdy z zimną krwią zajęła kątek wśród żebractwa... Bal i Stanisław, którzy to widzieli z daleka i nie mogli nic zrozumieć intencji, nim się rozmyślili co począć, już zobaczyli że przytomność umysłu i dobrze zrozumiana pokora dały zwycięztwo. W istocie nikt z parafjan co to osnuli nie spodział się takiego końca, wyobrażali sobie że kupcowa albo wyjdzie narażając się na śmieszność, albo z oburzeniem cofnie się do ławek, które dla niej zamknięte być miały.
Tymczasem proboszcz, który po niewczasie żebractwo u kratek zobaczył a wszystkiego się domyślił, załamywał ręce w zakrystji, posłał zakrystjana i usunąć się kazał przybyłym, a sam podszedł do pani Balowej, zapraszając ją do ławki w presbyterjum.
— Bardzo dziękuję Waćpanu dobrodziejowi, odpowiedziała kobieta, mnie tu dobrze, a że w kościele wszyscy równi, proszę pozwolić tym biednym zostać na miejscu. Wobec Boga jest to pewnie najlepsze towarzystwo.