Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 03.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

centami, prawie alterum tantum, naówczas Bal będzie myślał, żem go chciał oszukać. Dodaj do tego że i dyferencję mu zabiorą, o której lepiej dopiero jakoś później po sprzedaży dowiedziałem się. Trzeba więc z Balem spieszyć póki to nie powychodzi na wierzch.
— Ale to lada chwila nastąpić może! chmurno rzekł Zmora żałując już że swoją sprawę powierzył hrabiemu.
— Tak prędko może nie jeszcze, Mylińskich proces ciągnął się lat trzydzieści; to głupstwo, napaść! Zawsze jednak gdy zastukają Bal się zlęknie i krzyk będzie na mnie.
— Mnie się zdaje — rzekł Zmora widocznie chłodniejąc — że lepiejby było żebyś hrabia sam o tem uprzedził.
— Ja! — krzyknął Sulimowski — niech pan Bóg broni! Zapomniałem mu powiedzieć w porę, teraz muszę milczeć.
— A jeśli Mylińskich pretensje okażą się słuszne? spytał Zmora, który już rachował że Zakale spaśćby mogło na przyszłą jego żonę.
— To być nie może! przegrywali wszędzie! przedawnień i nieformalności jest mnóstwo, a w dodatku to ludzie ubodzy, nie dojdą!
— Ale czy im się to należy?
— Jużcić nie należy, kiedy nikt im nie przysądził! prawo za nami, to jest za Zakalem.
— A sprawiedliwość? spytał Zmora.
— Ja nigdy nie jestem tak dumny, żebym miał prawo od sprawiedliwości odróżniać, rzekł hrabia; mówmy o czem innem.
Zmora zapalił cygaro i usiadł zamyślony. Popsuło mu widocznie humor zwierzenie się krewniaka, które-