Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 03.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Na twarzy Sulimowskiego tak dziwny w tej chwili wypiętnował się wyraz utajonego szyderstwa i chytrości, że Zmora który miał zapalić już opracowane cygaro, zatrzymał się, stanął i wlepiając weń oczy, zapytał:
— Hrabio! bądźmy z sobą otwarci; co to jest? mówiłeś mi i wprzód o powodach znaglających cię do pośpiechu... teraz znów coś przebąkujesz... na co z sobą mamy grać w ciuciubabkę? powiedz mi co to jest?
Sulimowski się zasępił, ułożył fizjognomją smutną prawie i zakłopotaną i tak począł:
— W istocie nie możemy mieć dla siebie tajemnic, trzeba żebyśmy sobie wzajem pomagali, a do tego poznać musimy swoje położenie. Ta sprzedaż Zakala wiele mi krwi popsuła, najprzód żal mi majątku, z którego byłbym zrobił złote jabłko.
Zmora ruszył tylko ramionami.
— Nie żartuję, to śliczny majątek; w Warszawie podeszli mnie, nabechtali, tak że dałem się namówić na sprzedaż nie wiedzieć po jakiemu. Straciłem głowę, przepomniałem wielu rzeczy. Ale sam nabywca pędził mnie, naglił, brał wszystko na siebie, bylebym kończył z nim, tak że teraz skutkiem tego pośpiechu mogę być posądzony...
— O co? spytał Zmora.
— O jakąś niedelikatność, rzekł hrabia, a wiadomo ci, dodał zupełnie serjo, jak w interesach jestem sumienny i skrupulatny.
Zmora udał, że wierzy na ten raz.
— Muszę spieszyć zrobić jeśli się co uda z panem Balem, bo na Zakalu może się odkryć zatajony, zapomniany przezemnie małej wagi ale nudny proces z Mylińskiemi o dwakroć sto tysięcy, z narosłemi pro-