Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 03.djvu/096

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ze mnie... Gniewam się na siebie... Ale sierota i włóczęga, samiuteńki jeden na szerokich obszarach świata, szukam sobie czegoś, żeby się przytulić i spocząć. Od dzieciństwa żyłem tylko litością ludzką... jest to wprawdzie miłości siostra czy córka, ale to jeszcze nie miłość! Daruj mi Stasiu te fantastyczne frazy i nieporządne zwierzenia, ale doprawdy bardzo mi za wami tęskno.
„Straty o których mi donosisz, były dla mnie przewidziane, to jeszcze jedna z najmniejszych rzeczy; będziemy się starali tutaj tak gospodarować abyście ich nie uczuli. Tylko powróćcie.
„Słyszałeś kiedy o starym poczciwym Murzyńskim, który dostał się w spadku ojcu twojemu po dziadzie, a umarł nie wiem w wielu parach okularów nad księgą handlową, wyobrażam sobie że i ja kiedyś, jeśli okularów dożyję, jeśli mnie nie wypędzicie, w kątku waszego domu, pilnując dobra waszego, życie skończę. Jak kot przywiązałem się już nawet do Bielańskiej ulicy i do waszego domu... Tej izdebki w której mi tak tęskno, nie zmieniłbym na pałac Krasińskich.“
Lizia czytała, podniosła oczy z których się najniepotrzebniej dobyła łezka srebrna śliczniutka, czysta, poczciwa, warta by ją Bóg w perłę przemienił, i zobaczyła nad sobą stojącą matkę, która już od kilku minut wpatrywała się tak w zaczytane dziewczę z uczuciem litości i niespokoju.
— Co to jest? Liziu! co ty czytasz i kto do ciebie pisał?
— Do mnie? wstrzęsło się dziewczę, do mnie nikt mamo!
— Cóż to za list...
— To list... jest to list... zaczęła zafrasowana, żar-