Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 03.djvu/095

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się rozbieży po kątkach, zamkną bramy, zapalą latarnie, kiedy się długie cienie rozsuną poczwarnie, ciemność i cisza cisną okropnie... spoglądam w okna pierwszego piętra.... ciemno! ciemno! nikogo w twoim pokoiku... pusto.... na tych gruzach sam jeden jestem tylko.
„Nic nie przesadzam kochany Stanisławie, ale mi bardzo smutno, straszliwie tęskno, i trzeba doprawdy mego przywiązania do was, żeby tu wytrwać na stanowisku.
„Nie raz żal mi że nie umiem się pocieszać i rozrywać jak drudzy. Knajpy mi wcale nie smakują, w książce czytam nie to co pisano, ale to co myślę... Próbowałem pójść na teatr... pełno lalek a z ludzi nikogo — uciekłem. Od waszego wyjazdu po ulicach nawet lalki tylko chodzą, które pouciekały oczewiście od perukarzy i udają że żyją. Wściekle czasem rzucam się w morze rachunków, ułamki, sprawdzania, kontrole... utonąć w nich nie mogę. Kiedyż bo przyjedziecie i przywieziecie mi życie z sobą?
„Doprawdy, czasem tak zły bywam, że wam życzę najstraszniejszych nud, zawodów, kłopocików, któreby was nareszcie wypędziły do Warszawy.
„Piszesz mi że powinienem sobie wyszukać rozrywki, towarzystwa, ludzi!
„Nie znasz chyba tych chwil i położeń, w których wielkie przywiązanie do jednych, rodzi wstręt do wszystkich innych. Szacuję bardzo cały rodzaj ludzki, ale mnie on nie bawi jakoś; w towarzystwach szukam was tylko. Źle to żem się tak przywiązał, sam czuję teraz. Do czego się to zdało? sługa powinien być sługą tylko... co by to był za kłopot gdyby każde narzędzie wzięte do ręki, do dłoni ci przyrosło? Macie coś podobnego