Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 03.djvu/093

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bie, że i ja... i ja czasem się łapię na tym grzechu. Chwilka zapomnienia, radości, taka to droga i rzadka rzecz, że może niewinnie jej zażądać nie należy do siedmiu głównych?
„Dość powiedziałam panu, przyznając się że zazdroszczę, bo kto zazdrości ten nie ma... ja się nie bawię, ja tęsknię za tem właśnie co pana trapi i niecierpliwi. Za szumem lasów zimowym, za głuchą ciszą, za jakimś domkiem w pustem polesiu, na którego kominku paliłby się ogień olchowy, a około niego kółkiem siedzieliby... O! ci, których już nie ma na świecie! poczciwy dziaduniu mój i kilka cieniów przeszłości niezapomnianej nigdy! Jak tam musi być dobrze w spokojnem Zakalu, w którem się tak państwo męczycie!
„Znowu mi pan wymawiać będziesz, że nic mu nie piszę o mieście! Doprawdy! doprawdy nie mogę! Powinnibyśmy się pomieniać, pan byś mi pisał o mieście, ja panu o wsi, możeby to nas pogodziło z niemi? Wracam do pierwszego założenia, że świat takim się nam wydaje, jak my patrzym na niego. Rozważ to pan dobrze. Zdaje mi się, że i cała tajemnica szczęścia ludzkiego w tem się zdaniu zawiera, trzeba jej tylko dobrze w niem poszukać.
„Krombachowie całą rodziną zdrowi i weseli, codzień się więcej przywiązuję do nich, zacni, poczciwi ludzie! Nie wiele jest doprawdy tak silnie złączonych familij, któreby potrafiły ciągłemi ofiarami, nie pokazując ich po sobie, wyżyć tuż przy sobie i ważyć pogodnie a szczęśliwie. Patrzę na to, uczę się i szanuję tych ludzi! Co za słodycz charakteru, co za przywyknienie do poświęceń! Wszyscy a wszyscy pięknie się panu kłaniają; wielu tu i często pytają o państwa.